piątek, 30 maja 2014

Adopcja niespełniona

Adopcja niespełniona
czyli dramat rodzinny w 3 aktach

akt. 1 – Dzieciństwo – dziecko rozkoszne, słodkie, zadziwiająco otwarte - jakby dziecko świata, o zastanawiających , a czasem niepokojących zachowaniach instynktownych wymykających się kontroli rodziców.

akt. 2 – Dorastanie – dziecko wie wszystko najlepiej, ma swoje prawa, domaga się wolności, rodzice są dla niego balastem, w razie sankcji z ich strony straszy sądem, ciągnie go w stronę marginesu społecznego, jego jaźń ulega jakby rozdwojeniu: na życie domowe i życie pozadomowe, gdzie dąży do „bycia sobą”, rodzice mogą odczuć, że dom traktowany jest przez nie jak hotel, stroni od nauki i wszelkich prac wymagających włożenia wysiłku.

akt. 3 – Pełnoletność – dziecko ma trudności z ułożeniem sobie życia, a rodziców traktuje jak dojną krowę, ma gdzieś naukę, nie potrafi utrzymać pracy, stawia żądania finansowe, straszy i okrada rodziców, rodzice marzą o pozbyciu się go z domu.

Przeglądając strony internetowe czy wertując literaturę - poświęcone adopcji dziecka, wśród całego spektrum zagadnień począwszy od procedur adopcyjnych, niezliczonych porad najczęściej psychologicznych, a skończywszy na nieśmiało przebijających się informacjach na temat zespołów chorobowych trapiących dzieci adopcyjne, trudno natrafić na relacje bądź informacje, a także rzetelne porady dotyczące adopcji niespełnionych i nieudanych.
Owszem to temat niewygodny zwłaszcza dla kierujących się „dobrem dziecka” organizacji, ośrodków adopcyjnych, sądów czy psychologów. Nie mogą przecież łamać obowiązującej wykładni prawa, obowiązującej „poprawności”  i ustalonych kanonów psychologicznych, które oczywiście mogą być skuteczne i sprawiedliwe pod warunkiem, że są stosowane wobec dzieci zdrowych, dla których zostały opracowane. Jeśli tak nie jest i dziecko adoptowane wywodzi się z kręgów patologicznych to rodzice muszą być przygotowani na problemy.
Jeżeli zostali oni poinformowani o tym – to są świadomi wyjątkowego poświęcenia wychowawczego, ale i tak mogą się przeliczyć. Jeśli biorą dziecko „zdrowe” i zostali poinformowani - to owszem biorą pod uwagę możliwe trudności wychowawcze, ale liczą, w razie czego, na ich pokonanie.

Dobro dziecka” to niemal mantra, która stoi w coraz bardziej bezwzględnej opozycji wobec dobra rodziców-opiekunów, coraz bardziej odczuwających osaczenie i często bezsilność ze strony obrastających w prawa dzieci w tym szczególnie dzieci adopcyjnych.
Podejmowany ostatnimi czasy przez media temat przemocy w rodzinie z reguły jest ilustrowany twarzyczką płaczącego lub patrzącego tępo w dal dziecka, która to ilustracja ma wzbudzić w nas litość i złość na tych „okrutnych dręczycieli”. Pokazywane obrazy mamy odbierać jako eskalację przemocy w rodzinach. W rzeczywistości są to przypadki należące do wyjątków zdarzających się najczęściej w środowiskach marginesu społecznego, a dzieci na ilustracjach to przeważnie ofiary płodowego syndromu alkoholowego (FASD).
Jednak te wyjątki zostały rozciągnięte na wszystkie rodziny i stanowią potężną podporę dla tzw. wychowania bezstresowego, które może się sprawdzić, gdy trafi na dzieci genetycznie predysponowane do dyscypliny, a nie sprawdza się w ogóle u dzieci o nieskrępowanej, genetycznie uwarunkowanej osobowości lekkoducha.

Bycie rodzicem adopcyjnym dzisiaj to wyzwanie życzeniowe na zasadzie „jakoś sobie poradzimy z Bożą pomocą”, natomiast bycie rodzicem adopcyjnym 100 lat temu było wyzwaniem realistycznym – podyktowanym bytem.
Jeszcze w I połowie XX w. rodzice przybrani dawali dom, opiekę, a niekiedy rzeczywistą miłość, a dziecko miało stanowić dla nich wsparcie teraz i w przyszłości. Jeśli nie spełniało oczekiwań to było odsyłane. Wtedy życie stawiało warunki – stawiano na pragmatyzm, a nie na interwencję sił nadprzyrodzonych w razie pojawienia się problemów. Decyzje musiały być omodlone, ale twarde i dobrze skalkulowane, nie było miejsca na decyzje podjęte w oparciu o litość, niewinny wygląd, smutną minkę czy nieprawidłowo pojmowaną "pacyfistyczną"miłość.
Oczywiście dzisiaj dzieciom „osieroconym” możemy zapewnić dom i warunki rodzinne nie wiążąc się z nimi na stałe podejmując adopcję niepełną, a nawet tworząc rodzinny dom dziecka lub rodzinę zastępczą.  Jednak ośrodki adopcyjne kładą nacisk na adopcję pełną, nie rozwiązywalną, przy czym argumentem „za” jest stwierdzenie, że dziecko jest podmiotem, a nie przedmiotem, który można zwrócić jak nam przestanie odpowiadać.
Rzecz jasna, to kolejna manipulacja, która ma ograniczyć rodzicom pola manewru, a tzw. okres zapoznawczy trwający do 2 lat niczego nie wnosi, gdyż dziecko z  jego mankamentami nie jest wtedy jeszcze problemem, a wady rozwojowe mogą być niedostrzegalne lub jawić się jako pozytywy.
 
Jak te sprawy wyglądały w przeszłości, w XIX w., w średniowieczu lub starożytności, czy istniała i czym była adopcja, jaki był los sierot i dzieci porzuconych ?

Historia adopcji

Adopcja jako taka znana jest niemal od zarania dziejów wśród rozmaitych ludów . We wczesnych społecznościach – wspólnotach rodowych usankcjonowana obyczajowo tworzyła fikcyjne więzi pomiędzy osobami nie spokrewnionymi ze sobą w oparciu o uznanie istnienia związków krwi.
Najlepiej znane przykłady takiego prawa zwyczajowego znane są z Biblii.
Zwyczaje te zezwalały bezdzietnej parze, na skorzystanie z usług wynajętej kobiety  - najczęściej niewolnicy (w naszych czasach przybliżonym odpowiednikiem mogła by być surogatka). Zrodzone niemowlę, bezdzietni rodzice przyjmowali za swoje.
Jeśli natomiast mąż umierał bezpotomnie stosowano tzw. lewirat polegający na tym, że brat zmarłego męża poślubiał wdowę po nim. Dzieci zrodzone z tego związku uznawane były za potomstwo zmarłego męża, czyli były „adoptowane” pośmiertnie.
Inne przykłady to adopcja niemowlęcia znalezionego w koszyku przez córkę faraona, które nazwane zostaje Mojżesz (2 Księga Mojżesza 1.15-22) czy w końcu adopcja Jezusa, który został poczęty z Ducha Świętego (Ew. Mateusza 1.18), a następnie „adoptowany” i wychowany przez męża swojej matki Maryi - Józefa, który uznał Jezusa za swojego syna.
Wykładnia katolicka mówi, że Bóg „adoptuje” do swojej duchowej rodziny tych, którzy przyjmują Chrystusa za swojego Zbawiciela i sugeruje adopcję duchową dzieci nienarodzonych lub rozważenie adopcji naturalnej dziecka do naszej biologicznej rodziny.

Adopcja znana była również innym ludom żyjącym we wspólnotach plemiennych, które przysposabiały jeńców i więźniów wojennych, zwłaszcza płci męskiej. Gdy męski członek plemienia przyjmował jeńca, ten nabywał praw braterskich, gdy przysposabiała kobieta, nowy członek rodziny traktowany był na równi z jej rodzonymi dziećmi.
Gdy mężczyzna nie miał syna pierworodny wnuk (dziecko jego córki) mógł być wówczas przez niego przysposobiony i dzięki temu uznany za syna.

Adopcja ujęta w ramy prawne po raz pierwszy została wprowadzona w starożytnym Rzymie. W cesarstwie rzymskim adopcja miała na celu dobro osoby adoptującej, która najczęściej zabiegała w ten sposób o zapewnienie ciągłości rodu i prawo do piastowania wyższych urzędów, a także niższe podatki. Jej duża popularność w Rzymie  ograniczała skutki innego stosowanego prawa zezwalającego na pozbycie się niechcianego urodzonego dziecka przez porzucenie. Jeśli oddawano niechciane dziecko znajomym na wychowanie, stawali się oni formalnie lub nieformalnie rodzicami adopcyjnymi, a dziecko jako dorosłe mogło być niewolnikiem lub wyzwoleńcem - przyjmując nazwisko rodowe adoptującego.
Stosowane były dwie formy adopcji  formalnej:
 - pełna, kiedy następowało całkowite zerwanie związków między adoptowanym i jego naturalną rodziną, zaś adoptujący przejmowali pełnię władzy nad przysposobionym, a także cały jego majątek,
- niepełna, kiedy związki powstawały wyłącznie pomiędzy przysposabiającym i przysposobionym, który stawał się tym samym spadkobiercą swego przybranego ojca,
przy czym obie były nierozwiązywalne.

Nieco inaczej wyglądały sprawy adopcji w starożytnej Grecji, gdzie dopuszczalna była rozwiązywalność adopcji, a także utrzymywanie związku pomiędzy osobą adoptowaną i wyłącznie jej matką naturalną, w stosunku do której adoptowany zachowywał nadal zarówno prawa, jak i obowiązki. Rozwiązanie adopcji było możliwe za zgodą obydwu stron albo na żądanie przysposabiającego, jeśli adoptowany zaniedbywał obowiązki wobec niego i nowej rodziny.

W epoce feudalnej adopcja stała się zjawiskiem rzadszym, związanym głównie z kontraktami  majątkowymi i nie była ujęta w odrębne ramy prawne. Jednak rozwiązania takie zarezerwowane były dla środowiska możnowładców i szlachty.
Co zatem działo się z osieroconymi, porzuconymi czy samotnymi dziećmi nie należącymi do tej warstwy społecznej ?
Otóż, już w średniowieczu przyjmowano do rodzin dzieci, które służyły w gospodarstwie lub terminowały w warsztacie rzemieślniczym do pełnoletniości. Rzeczą normalną było, że rodziny brały na wychowanie osierocone dzieci krewnych.
Pozostałe stawały się wyrzutkami społecznymi, których przeważnie nikt nie chciał. Niemowlęta nierzadko topiono lub porzucano. Jeśli któreś przeżyło dołączało wkrótce do grup rzezimieszków, złoczyńców i żebraków nieczułe na los i krzywdę innych, bezlitosne w swych zamierzeniach, od kołyski zmuszone do samozaspokojenia swoich potrzeb.

Temu zjawisku starał się zaradzić już od VI w. kościół chrystusowy opiekując się żebrakami, sierotami oraz chorymi i w owych czasach, a praktycznie do XIX w. stanowiąc dla nich jedyną nadzieję.
W 1202 roku papież Innocenty III ufundował w Rzymie szpital Św. Ducha, który przeznaczony był dla porzuconych dzieci. Od tego czasu takie szpitale rozprzestrzeniły się po Europie.
Dziećmi zajmowały się siostry zakonne. Przy szpitalu znajdowało się specjalne miejsce do oddawania porzuconych dzieci (ruchome koło z dzwonkiem – odpowiednik dzisiejszego „okienka życia” ). Pobyt w szpitalu legalizował ich istnienie, otrzymywały chrzest i chrześcijańskie imiona, chodziły do szkoły, uczyły się zawodów.
Od XVI w. losem sierot zajmowały się również władze niektórych miast zakładając sierocińce.
                                                                                                          
Pierwsza nowożytna wzmianka o adopcji pojawiła się w Kodeksie Napoleona z 1804 r. i stosowana była tylko wobec osób dorosłych, gdy chodziło o sukcesję lub spadek.
Przełom w postrzeganiu i kształtowaniu losu osieroconych dzieci nastąpił w połowie XIX wieku, kiedy zaczęto odwoływać się do definicji adopcji, ktόra oznaczała „włączenie do rodziny osoby, nie będącej potomkiem i traktowanie jej jak własnego dziecka, przez nadanie jej przywilejόw i praw”.
Wraz z rozwojem ery industrialnej w XIX w. gwałtownie zaczęła wzrastać liczba sierot pochodzących z najbiedniejszych środowisk. Nie nastąpił jednak widoczny wzrost adopcji, gdyż uważano, że dzieci te nie nadają się do wychowywania w domach rodzin klasy średniej – co oczywiście było generalizowaniem sprawy, choć było w tym sporo racji. Zamiast tego tworzono instytucje charytatywne takie jak założone w 1853 r. w Nowym Jorku Towarzystwo Pomocy Dzieciom, które zajmowało się lokowaniem dzieci biedoty miejskiej w gospodarstwach wiejskich.
Kolejny przełom instytucji adopcji nastąpił na początku  XX w. Spadek liczby urodzeń, wydarzenia wojenne i konieczność zapewnienia opieki tysiącom sierot sprawił, że nagle adopcja zaczęła się rozpowszechniać w nowoczesnej formie, przestając być kontraktem majątkowym i prawnym.
Po II w.św.. zauważono, że w wielu przypadkach większy wpływ na wychowanie ma środowisko i kultura niż genetyczny determinizm. W latach piećdziesiątych John Bowlby, brytyjski psychoanalityk, twórca teorii przywiązania, opracował teorię mającą udowodnić fatalne skutki wczesnego pozbawienia dziecka indywidualnej opieki. Teoria ta znana jest obecnie jako zespół zaburzeń przywiązania (RAD).
W Polsce adopcja ujęta w ramy prawne zaczęła się upowszechnić od XIII w. Początkowo była to adopcja wewnątrz rodowa, a także adopcja braterska związana z dziedziczeniem wzajemnym po sobie wewnątrz stanu szlacheckiego i adopcja do herbu – nobilitacja, bez skutków majątkowych.
Od czasu rozbiorów obowiązywało prawo, w myśl którego adoptującymi nie mogły być osoby, które miały własne dzieci, poza przypadkiem przysposobienia własnego dziecka pozamałżeńskiego, jeśli naturalne potomstwo wyraziło na tą adopcję zgodę.
W ustawodawstwie międzywojennym dominowała tzw. umowna forma przysposobienia dająca sporą swobodę przy określaniu treści umowy adopcyjnej.

Po II w. św. inwestowano w duże państwowe domy dziecka, podlegające Ministerstwu Oświaty, likwidując jednocześnie wiele instytucji i stowarzyszeń społecznych z okresu przedwojennego.
Sytuacja uległa zmianie latach 60. XX w., kiedy to zaczęto tworzyć sieć ośrodków adopcyjno-opiekuńczych oraz wprowadzono instytucję rodzin zastępczych i domów rodzinnych. W dalszym ciągu jednak monopol na przeprowadzanie adopcji miało państwo.
Dopiero Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z roku 1993 i 1997 stworzyły możliwość powoływania niepublicznych ośrodków adopcyjno-opiekuńczych.
Obecnie w Polsce adoptować można w sposób nie rozwiązywalny wyłącznie dziecko, którego rodzice zmarli, zrzekli się władzy rodzicielskiej lub zostali jej pozbawieni.


Czy zatem tam, gdzie nie istniała instytucja adopcji takich adopcji nie było ?
Owszem były , ale były to przysposobienia mniej lub bardziej formalne zwykle związane z zachowaniem ciągłości rodu, sprawami majątkowymi, opiekuńczymi, potrzebą pozyskania tanich rąk do pracy. Los przysposobionego bywał różny i zależał od podejścia, intencji i zamierzeń wychowawczych przysposabiających oraz od przysposobionego - jego zdolności, predyspozycji, charakteru i przypadłości wrodzonych, a jak mógł on wyglądać można zobaczyć choćby w niektórych starszych filmach przygodowych takich jak: Oliver Twist czy Ania z Zielonego Wzgórza.


Tak jak początkiem XX w. i wcześniej szalę przeważało dobro adoptujących, tak teraz w sposób nienaturalny bo niemalże bezwzględny przeważa zdecydowanie „dobro dziecka” w ujęciu libertyńskim. W tym celu media urabiają tzw. opinię społeczną pod wprowadzenie prawa rodzinnego uniemożliwiającego wręcz wychowanie dzieci w tradycyjnych rodzinach.  Wykorzystują w tym celu, będące wyjątkami, drastyczne sytuacje występujące w kręgach rodzin patologicznych, strasząc eskalacją przemocy, "której trzeba przeciwdziałać ustawowo".
Tym sposobem niebawem rodzic będzie drżał, aby rozwydrzony „bachor” nie wpakował go do więzienia za „naruszenie jego praw”. Ta relacja - niewiele mogący rodzic, a niemal wszystko mogące dziecko - jawi się szczególnie czarno w przypadku dzieci adopcyjnych jako trudnych w wychowaniu.
http://www.apostol.pl/czytelnia/gluszek/wychowanie-a-prawa-dziecka


Tak jak wiele informacji medialnych o rozmaitych sprawach w dzisiejszych czasach tak i informacje o adopcji są po części matrixem, a więc rzeczywistością , o której wiemy niemal wszystko to co mamy wiedzieć, a nie wiemy tego co powinniśmy wiedzieć.

Przyszłym rodzicom zwykle serwuje się taki zespół naukowych „prawd”:
„Psycholodzy mówią, że adopcja jest bardzo długim i procesem, podczas którego obie strony uczą się rozumieć i kochać siebie nawzajem. Jest też aktem wielkiej odwagi ze strony ludzi, decydujących się na przyjęcie cudzego dziecka pod swój dach, jest deklaracją wytrwałości, gotowości do poświęceń i wyrzeczeń. Ale adopcja jest nie tylko dawaniem, jest również otrzymywaniem: miłości dziecka, któremu stworzono szansę życia w rodzinie”.
Natomiast na stronach niektórych ośrodków adopcyjnych jako podstawowe przyczyny samotności dziecka w rodzinie wymienia się:
- brak więzi emocjonalnej z rodzicami,
- autokratyzm (władczość) w wychowaniu,
- system kar i nagród.
Oto działania, którym winni są rodzice i wg współczesnej wykładni szkodzą nimi dziecku !??

W rzeczywistości w zdecydowanej większości przypadków za brak więzi nie odpowiadają rodzice, lecz są oni niejako jego ofiarami. Z kolei brak władczości czy systemu kar  i nagród to niejednokrotnie wymknięcie się spod kontroli życia rodziny, a w okresie dorastania zapanowanie małolatów nad rodzicami.
Ww. punkty są typowym przykładem lansowania tzw. wychowania bezstresowego jako panaceum na wszelkie dolegliwości w relacjach dzieci – rodzice.

Każdy problem, również problem adopcji dziecka musi być dobrze wyważony w swoim przedsięwzięciu. Dzieci te wymagają poświęcania im dużej ilości czasu oraz nieustannej kontroli i nadzoru, co wymaga sporych poświęceń.
Tak wiec, na jednej szali powinno wisieć dobro rodziców na drugiej dobro dziecka adoptowanego. Równowaga ta zależy od wielu czynników z których do ważniejszych należą: odpowiednia wiedza w odpowiednim czasie, roztropność, przezorność i wytrwałość kandydatów na rodziców – będące gwarantem jakości ich przyszłości, a przede wszystkim przyszłości po adopcyjnej.

Z uwagi na powyższe, pary niepłodne powinny wykorzystać przede wszystkim wszelkie możliwości, aby doczekać się własnego naturalnego potomka, a dopiero w razie ich nieskuteczności wziąć pod uwagę możliwość adopcji. Owi niezrealizowani rodzice żyją marzeniami o dziecku, ich płaty czołowe w mózgu odpowiadające m.in. za trzeźwą ocenę sytuacji zostają niemalże wyłączone. Niby posiadają informacje o zagrożeniach i trudnościach związanych szczególnie z dziećmi adopcyjnymi z kręgu patologicznego, ale oceniają przeszłość życzeniowo mimo, że w ośrodku adopcyjnym zapewne zostali poinformowani o najczęstszych wadach u takich dzieci związanych z uszkodzeniem mózgu, do których należą: Płodowy zespół alkoholowy (FASD), Zespół zaburzeń więzi (RAD) czy genetycznie uwarunkowane Antyspołeczne zaburzenia osobowości.
Tak naprawdę nie wiedzą oni jednak z jakimi problemami przyjdzie im się zmierzyć w przyszłości i o jakim natężeniu.
 Więcej o rozmaitych możliwościach poczęcia własnego dziecka, rodzajach adopcji i możliwościach poza adopcyjnych, schorzeniach FAS, RAD i innych oraz własnym przypadku adopcji przez autora można znaleźć w opracowaniu ”Nie podejmujcie pochopnej adopcji !” na stronie: www.lygian.pl

Zainicjowany tu temat dotyczy grupy dzieci adopcyjnych sprawiających spore problemy wychowawcze swoim rodzicom. Ich przyczyna to właśnie najczęściej zespoły chorobowe FAS i RAD, lub uwarunkowania genetyczne przypominające ww. choroby, a skutek – napiętnowani rodzice, którzy stosują „niewłaściwe” metody wychowawcze i „unieszczęśliwiają” dziecko !?

W tym miejscu dorzucę trwający obecnie epizod z historii moich dwóch adoptowanych córek w wieku lat 20 i 17. Młodsza posiada sporo objawów FAS - przy zupełnym braku anomalii fizycznych i RAD . Starsza ma ich mniej, zatem zachowania nieadekwatne i ich skutki powinny być łagodniejsze, ale wcale tak nie musi być co wykazała zaistniała następująca sytuacja.
Starsza córka naukę w szkole średniej wyjątkowo zintensyfikowała w ostatniej klasie (ku naszemu zaskoczeniu i przedwczesnej radości), tak aby koniecznie dostać się na studia poza domem …  i dostała się. Czy jej zaangażowanie w tym zakresie było podyktowane myśleniem perspektywicznym i chęcią zdobycia zawodu oraz  ułożenia sobie życia w przyszłości ?
Jak na razie wydaje się, że nie – co z resztą jest standardem u takich dzieci. Gdy tylko wyrwała się z domu niebawem okazało się , że pali, pije i często faszeruje się marihuaną w spelunach studenckich. W drodze zastosowanego przez nią szantażu musieliśmy zgodzić się na kontynuację studiów poza domem pod warunkiem zaliczania semestrów na bieżąco. Tylko stanowcza i zdecydowana reakcja oraz metoda szachowania tej wyjątkowo przebiegłej, ale ”krótkowzrocznej” osoby umożliwiła częściowe wytrącenie jej z wiru nieustannych imprez, w który wpadła. Skąd na te zbytki  pieniądze ? – nie od nas.
Młodsza córka , której przypadek opisałem w książce Nie podejmujcie pochopnej adopcji ! (link: www.lygian.pl) niecierpliwie czekała kiedy osiągnie wiek 18 lat. W jej mniemaniu, tak jak i starszej córki, przekroczenie tej granicy uprawnia do realizacji hasła „róbta co chceta”. Niemal wszystkie wysiłki wychowawcze nagle stają się bezowocne, górę bierze odziedziczona genetycznie osobowość i skutki schorzeń - głównie RAD i FAS.
Kwintesencja  przytoczonego fragmentarycznie przypadku kryje się w stwierdzeniu wypowiedzianym niedawno przez młodszą córkę: „W domu nie mogę być sobą”.
Cóż to znaczy ? - być sobą .
To znaczy osobą, która uparcie, niczym zaprogramowana, dąży do tego, aby…  stoczyć się !

Nie ma wpływu na to zjawisko żadna terapia rodzinna, którą szermują ochoczo psychologowie, ani rzekomy bunt młodzieńczy okresu dorastania, który normalnie jest zjawiskiem przejściowym, a nie pogłębiającym się wraz z wiekiem.
Jeśli podstawę aspołecznych zachowań stanowią zaburzenia osobowości - walka jest przegrana, a bezradnego rodzica, któremu nikt nie jest w stanie pomóc, przed całkowitym załamaniem może już chronić tylko modlitwa.

Czy więc unikać adopcji takich dzieci ?
Niekoniecznie. 
Jednak zanim podejmie się decyzję o adopcji trzeba wiedzieć z czym się mamy zmierzyć. 
Należy bezwzględnie uzyskać informacje o rodzinie takiego dziecka i środowisku z którego się wywodzi, a potem skupić uwagę na podstawowych zespołach chorobowych związanych z uszkodzeniami mózgu.
Wiadomo, że zespół zaburzeń więzi (RAD) związany jest z nieprawidłowymi procesami ukształtowania mózgu dotyczącymi postrzegania rzeczywistości dziecka osamotnionego (porzuconego) w wieku do 3 lat oraz, że te nieprawidłowości można w miarę skutecznie korygować tylko do 5 roku życia. A więc niezbędna jest jak najwcześniejsza adopcja.
Co z jednak z dziećmi w starszym wieku ?
Tu sprawa wydaje się być niemal przesądzona, jeśli jednak dziecko nie wykazuje równocześnie ewidentnych objawów (zwłaszcza fizycznych) związanych z płodowym zespołem alkoholowym (FAS) istnieje iskierka nadziei, gdyż jak wskazują badania, mózg człowieka może ulegać zmianom również w okresie późniejszym, jednak na zmiany te wpływają tylko wyjątkowe wydarzenia,  procesy wychowawcze i środowisko zwłaszcza szkolne, a ich skuteczna realizacja należy raczej do wyjątków.
Na korektę funkcjonowania umysłu mogą więc wpłynąć: wyjątkowo uduchowieni, pełni miłości, sprawiedliwi i zgrani, niemal mistyczni rodzice oraz poruszające wyjątkowo psychikę wydarzenia, obrazy, doznania powiązane z ukierunkowaniem duchowym tych przeżyć.
Aby powyższe realizować konieczny jest jeszcze spory zapas gotówki, czas i niesamowita determinacja oraz wytrwałość w dążeniu do wykształcenia w takim dziecku umiejętności wytyczania sobie celów i dążenia ku nim – czego nie potrafią, a niedobory w tej dziedzinie świadomie tuszują kamuflażem. 

Ci potencjalni rodzice adopcyjni, którzy mierzą wysoko, muszą  pamiętać o jeszcze jednej ważnej rzeczy, którą kierują się oświeceni władcy świata współczesnego i o której wiedziały m.in. dawne rody szlacheckie. Tylko właściwa korelacja genów przekazywana i umacniana przez odpowiednie mariaże może dać potomka, którego nie pochłonie bagno tego świata.
Oni więc szukając kandydata do adopcji powinni brać to ze wszech miar pod uwagę.


- Chciałbym, aby w komentarzach umieszczały swe wypowiedzi przede wszystkim osoby lub rodzice, którzy już zmierzyli się z problemem dziecka adopcyjnego, a zwłaszcza ci, których dzieci adopcyjne są już dorosłe oraz osoby prowadzące rodzinne domy dziecka
Jak radzili lub nie radzili sobie z problemami wychowawczymi, jakie metody stosowali zwłaszcza w okresie burzy rozwojowej ich dzieci, czy udało im się osiągnąć jakieś sukcesy wychowawcze, czy ponieśli porażki i czym one skutkują obecnie ?
- Komentarze mogą taż umieszczać osoby mające coś do powiedzenia w kwestii walki o prawa rodziców adopcyjnych osaczonych i dręczonych przez adoptowanych.
Niech będą one wskazówkami dla innych w rozwiązywaniu ich problemów adopcyjnych.

Kazimierz Flak

19 komentarzy:

  1. W pełni podzielam pogląd autora. Rodzice wplątani w adopcję dziecka z FAS czy RAD w zasadzie zdani są na jego "specyficzny" sposób funkcjonowania i nie pomogą tu żadne terapie, bo problem leży w uszkodzonym lub źle ukształtowanym mózgu dziecka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy mogę zapytać ile lat miały dziewczynki, gdy je Państwo adoptowali?

    OdpowiedzUsuń
  3. I jeszcze jedno pytanie - dlaczego nie rozwiązali Państwo adopcji?

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiadam. Dzieci miały 2,5 i 4 lata. Przeprowadziliśmy adopcję pełną, która w świetle prawa jest nierozwiązywalna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Adoptowalismy córke gdy miała 10m-cy. Wiedza zerowa na temat rodziców. Matka niby nie piła. Dziecko urodzone bardzo małe (ale 10pkt), wczesniak: "bo te dzieci już tak mają", że niby zabiedzone itp.
    Aktualnie ma 3 lata, cechy fas potwierdzone przez licznych specjalistów :( ; problemy z emocjami. Bardzo kochana, taka przylepka, ale strasznie uparta, zawziętość często przechodzi w gniew, a także w agresję.
    Na początku dziwne (np.lęki nocne) i nieadekwatne zachowania często tłumaczono brakiem stabilizacji i że jak tylko dostanie witaminę M, wszystko się unormuje.
    Zaczynam coraz więcej czytać o fasd, rad i tym podobnych problemach. W większości artykułów opisy są bardzo schematyczne, wręcz wypunktowane, a u Pana poparte faktycznymi zdarzeniami, co daje do myślenia.
    Jestem trochę przerażona, nie wiem co mnie czeka w przyszłości. Czy to się jakoś ustabilizuje, w którą stronę pójdzie...
    Czy któreś z Pana dzieci miało robione eeg?
    Kiedy zdaliście sobie Państwo sprawę, że jednak jest coś nie tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zainteresowanie tematem. Odpowiadając zakładam, że piszący jest kobietą.

      Może Pani mówić o szczęściu w nieszczęściu z powodu wczesnego wykrycia objawów zespołu "FAS". Jednak w kwestii tzw. "specjalistów" proszę zachować ostrożność. Jest kilka kategorii FASD i niewielu potrafi je poprawnie zdiagnozować.
      W naszym przypadku pierwsza diagnoza u "specjalisty" wskazywała na FAS, ale potem po badaniach specjalistycznych z prawdziwego zdarzenia, okazało się, że FAS(ARND) jest bardzo niewiele, za to występuje pełnoobjawowy zespół zaburzenia więzi (RAD). W swojej książce poleciłem dwa prywatne ośrodki na Śląsku, które specjalizują się w diagnozowaniu zespołów FAS i RAD - w Żywcu i w Lędzinach.
      Z Żywca dostaliśmy skierowanie do Krakowa na badanie mózgu metoda rezonansu magnetycznego w technice protonowej (HMRS). Badanie wykazało osłabienie zdolności metabolicznej komórek nerwowych w obszarze hipokampów, co skutkuje osłabieniem zapamiętywania i przechowywania informacji, a więc trudnościami w nauce, której taki człowiek może unikać jak ognia, choć w naszym przypadku pierwsze 5 klas podstawówki nie zapowiadało jeszcze późniejszych problemów, a nauka szła nieźle.
      Nie mieliśmy wówczas pojęcia o FAS czy RAD - w poradniach psychologicznych unikają tych zagadnień jak ognia. Duże problemy pojawiły się wraz z wejściem w okres dorastania (w wieku około 12 lat). Na terapie było już praktycznie za późno.
      Pani musi się upewnić co do przyczyny zaburzeń i uzyskać od psychologa specjalisty (w dziedzinie FAS, RAD) zalecenia co do dalszego postępowania wychowawczego, co może mieć znaczny wpływ na ewentualne problemy w okresie dorastania.

      Proszę się nie stresować, ma Pani czas wypracować metody działania przed okresem dorastania, ale największy wysiłek musi Pani włożyć przez najbliższe 2 lata - to kluczowy okres.

      Usuń
  6. Anonimowy pisze...

    Dziewczynki adoptowaliśmy gdy miały 3 i 4 lata.Korzystamy z pomocy ???? różnych specjalistów.( choć z tej pseudopomocy powoli zaczynam się wycofywać).Przeczytłam dużo mądrych wypowiedzi. Jedno do czego doszłam to, to że rady przyjmę od osób z doświadczeniem, a nie pragnieniem i wizją że sobie tego , czy tamtego nie wyobraża. W opiniach pedagogicznych mamy napisane byśmy się szkolili... Mamy już za sobą Szkołe rodzica, różnego rodzaju terapie, rekolekcje... Niestety brak w Polsce odpowiednich specjalistów. Nie wiem jak obecnie wyglądają szkolenia. My przeszliśmy PRIDE. Trochę wiedzieliśmy co może nas czekać, ale nie sądziłam że będzie aż tak trudno. Na wszelkich terapiach przyglądają się nam z każdej strony. Tylko nikt nie chce nas usłyszeć że my już dużo wiemy i próbujemy wdrażać zasady itd. My chcemy by wkońcu ktoś się pochylił nad naszymi córkami póki nie jest za późno.Czy istnieje jakiś Rzecznik Praw Rodzica Adoptowanego czy coś w tym stylu. One mają obecnie 11 i 12 lat. Kłamią i podkradają. Czasami trzymają sztamę za sobą. Często rywalizują ze sobą. Zabawy kończą się najczęściej przemocą i stają się bardzo niebezpieczne. Choć nie chcę jestem sporadycznie zmuszona np rozdzielając je użyć siły.No i wtedy mi się dostaje.Od starszej dostałam pięścią pod oko, bo mimo zakazu przebywania razem w łazience. Zamknęły się. Wrzaski zmusiły mnie do interwencji.Młodsza leżała skulona pod zlewem. Starsza nie chciała jej puścić. Była jak w amoku. Niestety uderzyłam ją w tważ by się ocknęła.Nie pomogło.Pod ręką miałam pasek z materiału chciałam ją uderzyć, bo w dalszym ciągu nie chciała opuścić łazienki.Niestety suma-sumarum walnęła Patrycję w plecy mnie pod oko.Proszę o radę co robić? Nie mogę stosować przemocy - wiem, ale jak się bronić i bronić innych przed nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedź podzieliłem na 2 części z uwagi na ograniczenia ilości znaków.

      Dziękuję za przedstawienie problemu.
      Nie przeczę, jest on podobny do naszego.
      Pani najbardziej palącym problemem jest obecnie stosowanie przemocy fizycznej przez starszą córkę, przy czym obawia się Pani stosowania „przemocy” przez siebie. Otóż, trzeba rozróżnić przemoc od interwencji. W mojej ocenie, Pani reakcja była prawidłowa i była to interwencja. Przemocą było by nadużycie siły fizycznej nieadekwatne do sytuacji – np. pobicie.
      Mimo to, należy uważać i pamiętać, że dzieci takie wchodzące w okres dorastania robią się niesamowicie cwane, pouczone przez ich równie cwanych rówieśników o przysługujących im „prawach”. Mogą np. straszyć zadenuncjowaniem rodzica na Policję lub do Sądu.
      Poza tym, w domu trzeba dokonać takich zmian w domu, aby miała Pani nieustanną kontrolę nad sytuacją. Np. w łazience zainstalować zwykły zamek, do którego ma klucz Pani i mąż, tak aby dzieci nie zamykały się. Zaś gdyby sytuacje pobić między córkami stawały się drastyczne nie wahać się wezwać Policji.
      Tu może przydać się pomoc prawna.
      Ja w swoim mieście korzystałem z bezpłatnych porad prawnika w Ośrodku Pomocy dla Osób Pokrzywdzonych Przestępstwem (OPOPP) przy Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych. Ośrodek oferował i oferuje pomoc prawną, psychologiczną oraz inne formy pomocy, w tym również materialną.
      Radzę poszukać u siebie i skorzystać z podobnej placówki, gdy sytuacja się pogorszy.
      Tam przedstawi Pani sprawę i prawnik doradzi czy i jak zgłosić sprawę do Sądu Rodzinnego, czy przy podobnych incydentach wzywać np. Policję. Może zatrudniony u nich psycholog przeprowadzi diagnozę i stwierdzi np. zaburzenia osobowości, które są zazwyczaj zdeterminowane genetycznie.
      Takie dokumenty z badań córek lub jednej z nich musi Pani gromadzić. One mogą Wam pomóc w sytuacjach krytycznych i możliwych późniejszych sprawach sądowych.
      Dzieci nie muszą wiedzieć o co dokładnie chodzi.
      Dokumentację taką warto uzupełnić o badania potwierdzające obecność lub brak objawów zaburzeń FAS lub RAD (placówki, z których korzystaliśmy podałem w mojej książce), o badanie psychiatryczne, o badanie mózgu metodą MR i HMRS. My wykonywaliśmy je w Krakowie w Zakładzie Radiologii CM UJ, na zlecenie lekarza neurologa z: Item – Umiejętności Społeczne z Żywca.

      Usuń
    2. Odpowiedź - cz. 2

      Niestety nie ma żadnego Rzecznika Praw Rodzica Adoptowanego i zapewne nie będzie. Co więcej Sądy w Polsce tradycyjnie mają tendencję do trzymania strony sprawcy, nie poszkodowanego, zwłaszcza w przypadkach dzieci adopcyjnych, ale można wyegzekwować badania rzeczoznawców sądowych, które mogą się przydać w innych momentach. To samo jest w placówkach psychologiczno-pedagogicznych. Nikogo tam nie obchodzi to, że odrzucając spostrzeżenia i działania rodziców jako przesadzone, pogrążają oni zarówno ich jak i dziecko. Dla nich są to tylko nieszkodliwe zaburzenia związane z wiekiem dojrzewania.
      Wszystkie zaś szkolenia, wygodne, bo nie zobowiązujące, jak to w dzisiejszym świecie bywa, organizowane są głównie dla zarobku, a nie rzeczywistej pomocy.

      Okres bitek i siłowania się między córkami powinien niebawem złagodnieć, ale w kolejnych miesiącach/latach mogą (ale nie muszą) pojawić się inne problemy związane z okresem dorastania. Standardowo mogą to być m.in.: papierosy, alkohol, towarzystwo z marginesu, wagarowanie, drastyczny spadek wyników w szkole itp.
      Proszę obserwować bacznie dzieci czy nie pojawia się u nich coś w rodzaju alergicznego kataru lub zapalenia spojówek – mogących świadczyć o kontaktach z marihuaną. Można wtedy wykonać badanie na obecność psycho-substancji..Należy też prowadzić regularne rewizje pokoi dziecięcych - najlepiej pod ich nieobecność.

      I co ważne - podczas interwencji pojawiają się emocje. Trzeba je neutralizować do samej interwencji, po czym przechodzić do normalności, zaś w domu nieustępliwie i konsekwentnie trzymać się jasnych zasad.
      Nie rozpamiętywać spraw, krótko ucinać dyskusje prowadzące na manowce, stosować swobodne zagajenia w tematach krążących wokół konsekwencji wynikającej z czynu. Nie dać się prowokować, trzymać inicjatywę.

      Jednocześnie nie załamywać się i nie przekreślać całkiem dzieci. Zawsze są szanse, że sytuacja z biegiem czasu może się ustabilizować, nie zakładać niczego z góry, starać się zachować dystans wobec wydarzeń, życie w nerwach może doprowadzić do chorób.

      Trzeba też zaakceptować stan rzeczy, w którym się Państwo znaleźliście i nauczyć się w nim znośnie żyć, walcząc już nie tyle o dzieci, ale o siebie i swoją przyszłość.

      Oprócz dokumentacji wspomnianej powyżej doradzam - zabezpieczyć się dla własnego dobra i zrobić testamenty wzajemnie na siebie, mąż na żonę, żona na męża, z racji wspólnoty majątkowej w przypadku losowej śmierci któregoś z Was.

      Na koniec dodam, że patrząc z perspektywy czasu oceniam, że wychowanie oraz dobre wspomnienia i wpajane wzorce mają pewien pośredni wpływ na dalsze życie takich dzieci i częściowo tłumią genetyczne ciągoty. W towarzystwach para marginalnych, w których się takie dorosłe dzieci zazwyczaj obracają, często te wpojone wartości stają się pewnym wzorcem-odniesieniem, na które mogą się powoływać, aby „zabłysnąć lepszością”.

      Usuń
  7. Witam

    Żałuję że nie przeczytałam tego przed adopcją.

    2 lata po. Nasza rodzina jest w rozsypce. Biologiczne dzieci mają dość. My jesteśmy na granicy rozstania. Mąż wylądował na antydepresantach. A adoptowane dzieci obecnie 9 i 13 lat z każdym miesiącem coraz bardziej w wyrafinowany sposób szukają sposobów jak nas dobić (kłamstwa, manipulacje, przemoc- ostatnio maltretowali kota, w szkole zadają się z dzieciakami, które jeszcze bardziej ciągną ich w dół, jeśli chodzi o naukę mogę spędzać z nimi godziny a oni dalej kłamią że nic nie rozumieją- jedynie w szkole narzekają że mama dla nich czasu nie ma i dlatego nie odrabiają zadań domowych).

    OdpowiedzUsuń
  8. Wygląda na to, że dość wcześnie weszliście jako rodzina w fazę kryzysu adopcyjnego. Musicie się "wziąć w garść". Rodzina nie może się rozsypać ze względu na Wasze naturalne dzieci. To byłaby katastrofa dla nich i dla Was. Poza tym co pisałem wcześniej w mojej książce i w postach, dla Was potrzebny jest w tej chwili bodziec pozwalający na przywrócenie sił. Odmawianie modlitw kościelnych czy innych nic tu nie pomoże, jeżeli nie będzie wsparte przez podświadomość. Radzę zakupić książkę "Potęga podświadomości" (autor: Joseph Murphy), dzięki której uda Wam się dostrzec światełko w tunelu czyli możliwości zapanowania nad sytuacją w której się znajdujecie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam
    Bardzo dziękuję za pomoc.
    Czytając bloga i książkę wiemy że nie damy radę. Dalszy pobyt adoptowanych dzieci w naszym domu spowoduje rozpad naszej rodziny.

    Chcielibyśmy rozwiązać adopcję choć wiemy że to będzie dla nas bardzo bolesne.
    Dzieci adoptowane nie traktują nas jak rodziców a raczej jak okrutnych opiekunów którzy śmią wymagać od nich pracy nas sobą.
    To dalej nie ma sensu.
    Gdzie najlepiej w takiej sytuacji udać się po pomoc? Ponieważ czuję że nikt nas nie rozumie, a raczej ludzie twierdzą że wymyslamy problemy gdzie ich nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zapewne Państwa adopcja została dokonana przez Sąd Rodzinny i również przez ten Sąd powinna być rozwiązana. Z pewnością trzeba będzie złożyć wniosek, a potem udowodnić, że więzi rodzinne przestały istnieć. A więc będą potrzebni świadkowie i jakieś dowody.

    OdpowiedzUsuń
  11. Szanowny Panie Kazimierzu,
    Dziękuję za Pana książke oraz wpisy na blogu. Jeśli mogę zapytac - jak teraz układają się Państwa relacje z córkami? Czy jest jakkkolwiek lepiej? Czytając o Pana córce Ewie mam wrażenie czy czytam o historii rodziny mojej przyjaciółki. Ich 20 letnia obecnie córka również sprawiała i sprawia ogromne problemy wychowawcze, nie uczyła się, nie chce jej się pracować, znika na całe tygodnie, dom traktuje jak hotel, obdaje się z marginesem. Co gorsza w ciągu ostatnich 3lat urodziła dwie córki którymi się nie zajmuje, a którymi opiekują się udręczeni rodzice-dziadkowie. Co jeszcze mniej optymistyczne ona została adoptowana jako noworodek, więc geny musiały być wyjątkowo silne.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wracając do Pana książki, to jest to chyba najbardziej mówiąca wprost o minusach adopcji jaka dotychczas czytalam. Po kilku bolesnych latach walki z niepłodnością podjęliśmy z mężem decyzję o rozpoczęciu procesu adopcyjnego. Z tym że mąż kocha dzieci, bardzo chce być ojcem, podchodzi do tematu adopcji z dużym entuzjazmem. Ja natomiast podchodzę do tematu realnie, czytam publikacje na temat fas, rad, nieudanych adopcji. I czuję się coraz bardziej zagubiona i zniechęcona. Powiem szczerze, że chyba ostatnio bardziej przemawia przeze mnie poczucie winy że to ja jestem bezpłodna i nie chcąc odbierać mężowi szansy na bycie ojcem godzę się na adopcje. Bóg mi świadkiem że chce być matką, ale cholernie się boje żeby nasze życie nie zamieniło się w pieklo. Pracownicy ośrodka mam wrażenie traktują potencjalnych rodzicow bardzo oceniający. Rozumiem że potrzeby dziecka są najwzniejsze, ale jednak my też mamy prawo do szczęścia. Powiedziano nam że jeśli pojawi się dziecko to bedzbędz mieli bardzo mało czasu na podjęcie decyzji czy "idziemy w to". Ale ja nie wyobrażam sobie podjęcia takiej decyzji bez przebadania dziecka, bez uzyskania informacji o rodzicach biologicznych.
    P.S. domyślam się że w ośrodkach adopcyjnych nie lubią Pana publikacji, bo nie mowia bajkowo o dzieciach z chmur i innych słodkościach...
    Pozdrawiam Pana serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  13. My mamy problemy z 10-letnim synem. Zdiagnozowane ADHD i zachowania opozycyjno-buntownicze ale to, niestety, pełnowymiarowy RAD-ek. Adoptowany w wieku 4 lat. W domu dramat a pomocy znikąd. Tak jak Pan pisze, teorię zna ale nie stosuje w praktyce. Kreuje się dość dobrze, na zewnątrz "super": pomocny, fajny, etc. tylko w domu dla nas jest sobą, zorientowanym na siebie leniwym mega egoistą. Żona - kłębek nerwów, ja trzymam się trochę lepiej. Na rozwiązanie adopcji raczej nie mamy szans - znamy "wspaniałe" sądy rodzinne. Syn w domu nie robi prawie nic, kary i nagrody działają b. słabo. Przemoc, szantaż i zastraszanie zdecydowanie lepiej ale nie chcemy być potworami. Już teraz nas przeraża do czego jesteśmy zdolni w konfrontacji z nim. Nigdy się tego po sobie nie spodziewaliśmy - straszne odkrycie. Po lekarzach i terapeutach chodzimy od 5 lat i jak na razie nikt nie może nam skutecznie pomóc.
    Powoli tracimy nadzieję na jakieś normalne życie. Czasem wręcz do domu nie chce się wracać...
    Jesteśmy wstępnie umówieni do Żywca do p. Jadczak-Szumiło ale dopiero na maj. Co przez ten czas się wydarzy, to nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  14. Szanowni Państwo
    Podjęliście szersze działania za 5 dwunasta - to i tak o ponad rok wcześniej niż my. Nie zmienia to faktu, że zderzycie się z problemem w rozpoczynającym się właśnie u syna wieku dorastania. Jednym z zaleceń, które zapewne usłyszycie w Żywcu będzie, że „musicie się do niego dostosować”.
    Cóż to znaczy dostosować ?
    To znaczy porzucić wszelkie oczekiwania i marzenia związane z planowaną przyszłością Waszego dziecka. Badanie zapewne potwierdzi, że jest to typowy przypadek zaburzeń więzi (RAD). Jeżeli tak, to będziecie nadal, tak jak w tej chwili, wdzięcznym obiektem podświadomych działań o charakterze wyrafinowanej agresji ze strony dziecka. Musicie przebudować się wewnętrznie tak, aby nie stanowiło to dla Was katastrofy życiowej.
    Nie wiadomo na razie jaki jest stopień zaburzeń i czy nie ma związku z FASD. Tak, czy inaczej, jak już to zaznaczałem we wcześniejszych odpowiedziach, ustawianie przyszłości rodziny musi być skierowane bardziej na Was niż na niego, chociaż trzeba brać pod uwagę, że może wydarzyć się coś, co w jakiś sposób zmodyfikuje jego nastawienie do Was. Ta furtka musi być przez cały czas otwarta, a przynajmniej do około 25 roku życia, kiedy to w zasadzie będzie można pozbyć się wszelkich złudzeń.
    Tak więc w procesie wychowawczym musicie być krok przed nim , aby nie dać się zdominować, ale też, aby on mógł zaspokoić swoje „urojenia” względem Was. To wymaga dojścia do wprawy w zależności od nasilenia przypadku.
    Zaznaczacie w swojej korespondencji, że syn „kreuje się dość dobrze, na zewnątrz "super": pomocny, fajny, etc”.
    Spróbujcie wpływać na niego „incognito” przez osoby trzecie, takie które stanowią lub mogłyby stanowić dla niego niezależny autorytet. Może to być jakiś charyzmatyczny nauczyciel lub też dobrze ukierunkowany na młodzież ksiądz. Można też rozważyć jakiś ośrodek szkolno-wychowawczy zajmujący się trudnymi przypadkami, ale nie państwowy. Niestety te najlepsze są zazwyczaj wysoko płatne.
    Chodzi o to, aby w miarę możliwości starać się przebudować jego myślenie jak najwcześniej, co w takich specjalistycznych placówkach prowadzonych chociażby przez Kościół Katolicki jest w jakimś stopniu możliwe.
    Wszystko może też potoczyć się tak jak u nas i będzie on musiał dosięgnąć dna, aby choć trochę pojąć pewne rzeczy. Musicie monitorować taki proces, trzymać się na dystans, ale w miarę możliwości pomóc. Tu ważne jest, aby w dotychczasowym procesie wychowawczym było jak najwięcej dobrych chwil, czyli aby sam dom jako to gniazdo rodzinne, w którym się wychował, dobrze wspominał kiedy wpadnie w potencjalne tarapaty.
    Dalszy ciąg naszego przypadku wkrótce opiszę na blogu. Czekam tylko na zamknięcie pewnego etapu.
    Piszecie też Państwo, że „przemoc, szantaż i zastraszanie zdecydowanie lepiej (oddziaływują), ale nie chcemy być potworami”.
    Uważajcie, aby nie dać się sprowokować, w domu trzymajcie się stałych, podstawowych zasad , które pozwolą w miarę normalnie żyć, a przetrwacie.
    Odnośnie innych postępowań pisałem już we wcześniejszych postach i książce.
    Na koniec dodam, że warto zamówić równoległą wizytę u dr Małgorzaty Kleckiej w Lędzinach.
    Dziękuję za przedstawienie problemu.

    OdpowiedzUsuń
  15. Po przeczytaniu Pańskich wpisów stwierdzam, że ludzi kandydujących do roli rodziców adopcyjnych trzeba lepiej badać, a potem obserwować. Współczuję Pańskim córkom. Historia opisana przez Pana jest tragiczna i główna winę ponoszą tu rodzice adopcyjni nieprzygotowani do tej roli. Oczywiście współczuję, że nie mógł Pan posiadać swoich dzieci ale nie jest to powodem żeby nienawidzić dzieci pochodzących z rodzin patologicznych. Zupełnie nie rozumiem braku refleksji nad własnym rodzicielstwem. Możliwe, że powinien Pan sam spojrzeć na to jakie błędy popełnili Pańscy rodzice we wczesnych latach Pańskiego dzieciństwa. Prezentuje Pan naukowe podejście zmanipulowane do własnych celów.

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak, istotnie, zapewne moi rodzice popełnili błędy wychowawcze, które wpłynęły potem na błędy, które sam popełniłem, a wcześniej popełniali je nasi pradziadowie. Myślę, że praktycznie każdy z rodziców, w tym i rodziców adopcyjnych popełnia rozmaite błędy wychowawcze wynikające w wpływów kulturowych, przejętych po własnych rodzicach sposobach reagowania, nieświadomości czy braku niezbędnej wiedzy. Gdyby tych błędów nie popełniali, byliby rodzicami idealnymi z dziada pradziada, a świat od dawna byłby rajem. Tak więc, gdyby kandydatów na rodziców badano tak dokładnie jak by pan/pani chciał, to zapewne nie znaleziono by ani jednej pary kandydatów do tej roli.
    Nienawiść, to bardzo mocne słowo, którym krytykanci lubią szermować, a którego potencjał naprawdę poznaje się w sytuacjach ekstremalnych. Ja doświadczyłem tego uczucia w krytycznym momencie naszej historii adopcji. Z dziećmi ze środowisk patologicznych nie wiążę żadnych głębszych emocji. Ostrzegam jedynie przed uwikłaniem się w coś, z czym potencjalni rodzice adopcyjni nie będą mogli sobie poradzić.
    Oczywiście gdyby pan/pani przeczytał teksty ze zrozumieniem, to dostrzegłby pan/pani, że poszukuję odpowiedzi na pytanie – czy jest możliwe ułożenie stabilnego życia z dzieckiem adoptowanym z kręgu patologicznego.
    Każdy patrzy na Świat przez pryzmat swojej kultury, wiary, doświadczeń dziedziczonych i nabytych, przyzwyczajeń, nawyków itp. Rodzice adopcyjni najczęściej idealizują dziecko, które wybrali sobie do adopcji, wiążą z nim plany, malują w wyobraźni jego świetlaną przyszłość. Tak, my też popełniliśmy ten błąd złudzeń. Jednak, nie to w efekcie decyduje o narastającym rozłamie między dzieckiem, a rodzicami, chociaż ma w nim spory udział. Ów rozłam powstaje na skutek zetknięcia z dzieckiem o zapisanej w genach linii życia znacznie różniącej się od mających adoptować go potencjalnych rodziców. Próba jej zmiany przebiega najczęściej dramatycznie, a szanse na sukces są niewielkie z uwagi na to, że samo dziecko nie jest zainteresowane w dokonaniu takiej zmiany. Może, gdyby potencjalni rodzice adopcyjni znali metody skutecznego radzenia sobie z trudnościami i umieli przekazać je adoptowanemu dziecku jak najwcześniej – ich sukces maiłby szanse spełnienia, pod warunkiem, że wcześniej przetrenowali by proces zmiany na sobie samych.
    Dla zobrazowania, co mam na myśli mogę polecić serię książek z pogranicza psychologii, duchowości i fizyki kwantowej pt. „Transerfing rzeczywistości” - autorstwa rosyjskiego fizyka kwantowego kryjącego się pod nazwiskiem Vadim Zeland. Sam trafiłem na nią niedawno i uważam ją za pozycję najlepiej objaśniającą kształtowanie naszego losu. Gdyby np. porównać nauczanie Jezusa do ustaw, to wyjaśnienia Zelanda można by przyrównać do rozporządzeń do ustaw i wbrew pozorom nie ma tu sprzeczności. Wśród ciekawych spostrzeżeń jest tam na przykład takie: „Człowiek otrzymuje to, czego nie akceptuje”. Być może tu tkwi wyjaśnienie relacji dziecko – rodzice, w tym rodzice adopcyjni.

    Kazimierz Flak

    OdpowiedzUsuń