piątek, 30 maja 2014

Adopcja niespełniona

Adopcja niespełniona
czyli dramat rodzinny w 3 aktach

akt. 1 – Dzieciństwo – dziecko rozkoszne, słodkie, zadziwiająco otwarte - jakby dziecko świata, o zastanawiających , a czasem niepokojących zachowaniach instynktownych wymykających się kontroli rodziców.

akt. 2 – Dorastanie – dziecko wie wszystko najlepiej, ma swoje prawa, domaga się wolności, rodzice są dla niego balastem, w razie sankcji z ich strony straszy sądem, ciągnie go w stronę marginesu społecznego, jego jaźń ulega jakby rozdwojeniu: na życie domowe i życie pozadomowe, gdzie dąży do „bycia sobą”, rodzice mogą odczuć, że dom traktowany jest przez nie jak hotel, stroni od nauki i wszelkich prac wymagających włożenia wysiłku.

akt. 3 – Pełnoletność – dziecko ma trudności z ułożeniem sobie życia, a rodziców traktuje jak dojną krowę, ma gdzieś naukę, nie potrafi utrzymać pracy, stawia żądania finansowe, straszy i okrada rodziców, rodzice marzą o pozbyciu się go z domu.

Przeglądając strony internetowe czy wertując literaturę - poświęcone adopcji dziecka, wśród całego spektrum zagadnień począwszy od procedur adopcyjnych, niezliczonych porad najczęściej psychologicznych, a skończywszy na nieśmiało przebijających się informacjach na temat zespołów chorobowych trapiących dzieci adopcyjne, trudno natrafić na relacje bądź informacje, a także rzetelne porady dotyczące adopcji niespełnionych i nieudanych.
Owszem to temat niewygodny zwłaszcza dla kierujących się „dobrem dziecka” organizacji, ośrodków adopcyjnych, sądów czy psychologów. Nie mogą przecież łamać obowiązującej wykładni prawa, obowiązującej „poprawności”  i ustalonych kanonów psychologicznych, które oczywiście mogą być skuteczne i sprawiedliwe pod warunkiem, że są stosowane wobec dzieci zdrowych, dla których zostały opracowane. Jeśli tak nie jest i dziecko adoptowane wywodzi się z kręgów patologicznych to rodzice muszą być przygotowani na problemy.
Jeżeli zostali oni poinformowani o tym – to są świadomi wyjątkowego poświęcenia wychowawczego, ale i tak mogą się przeliczyć. Jeśli biorą dziecko „zdrowe” i zostali poinformowani - to owszem biorą pod uwagę możliwe trudności wychowawcze, ale liczą, w razie czego, na ich pokonanie.

Dobro dziecka” to niemal mantra, która stoi w coraz bardziej bezwzględnej opozycji wobec dobra rodziców-opiekunów, coraz bardziej odczuwających osaczenie i często bezsilność ze strony obrastających w prawa dzieci w tym szczególnie dzieci adopcyjnych.
Podejmowany ostatnimi czasy przez media temat przemocy w rodzinie z reguły jest ilustrowany twarzyczką płaczącego lub patrzącego tępo w dal dziecka, która to ilustracja ma wzbudzić w nas litość i złość na tych „okrutnych dręczycieli”. Pokazywane obrazy mamy odbierać jako eskalację przemocy w rodzinach. W rzeczywistości są to przypadki należące do wyjątków zdarzających się najczęściej w środowiskach marginesu społecznego, a dzieci na ilustracjach to przeważnie ofiary płodowego syndromu alkoholowego (FASD).
Jednak te wyjątki zostały rozciągnięte na wszystkie rodziny i stanowią potężną podporę dla tzw. wychowania bezstresowego, które może się sprawdzić, gdy trafi na dzieci genetycznie predysponowane do dyscypliny, a nie sprawdza się w ogóle u dzieci o nieskrępowanej, genetycznie uwarunkowanej osobowości lekkoducha.

Bycie rodzicem adopcyjnym dzisiaj to wyzwanie życzeniowe na zasadzie „jakoś sobie poradzimy z Bożą pomocą”, natomiast bycie rodzicem adopcyjnym 100 lat temu było wyzwaniem realistycznym – podyktowanym bytem.
Jeszcze w I połowie XX w. rodzice przybrani dawali dom, opiekę, a niekiedy rzeczywistą miłość, a dziecko miało stanowić dla nich wsparcie teraz i w przyszłości. Jeśli nie spełniało oczekiwań to było odsyłane. Wtedy życie stawiało warunki – stawiano na pragmatyzm, a nie na interwencję sił nadprzyrodzonych w razie pojawienia się problemów. Decyzje musiały być omodlone, ale twarde i dobrze skalkulowane, nie było miejsca na decyzje podjęte w oparciu o litość, niewinny wygląd, smutną minkę czy nieprawidłowo pojmowaną "pacyfistyczną"miłość.
Oczywiście dzisiaj dzieciom „osieroconym” możemy zapewnić dom i warunki rodzinne nie wiążąc się z nimi na stałe podejmując adopcję niepełną, a nawet tworząc rodzinny dom dziecka lub rodzinę zastępczą.  Jednak ośrodki adopcyjne kładą nacisk na adopcję pełną, nie rozwiązywalną, przy czym argumentem „za” jest stwierdzenie, że dziecko jest podmiotem, a nie przedmiotem, który można zwrócić jak nam przestanie odpowiadać.
Rzecz jasna, to kolejna manipulacja, która ma ograniczyć rodzicom pola manewru, a tzw. okres zapoznawczy trwający do 2 lat niczego nie wnosi, gdyż dziecko z  jego mankamentami nie jest wtedy jeszcze problemem, a wady rozwojowe mogą być niedostrzegalne lub jawić się jako pozytywy.
 
Jak te sprawy wyglądały w przeszłości, w XIX w., w średniowieczu lub starożytności, czy istniała i czym była adopcja, jaki był los sierot i dzieci porzuconych ?

Historia adopcji

Adopcja jako taka znana jest niemal od zarania dziejów wśród rozmaitych ludów . We wczesnych społecznościach – wspólnotach rodowych usankcjonowana obyczajowo tworzyła fikcyjne więzi pomiędzy osobami nie spokrewnionymi ze sobą w oparciu o uznanie istnienia związków krwi.
Najlepiej znane przykłady takiego prawa zwyczajowego znane są z Biblii.
Zwyczaje te zezwalały bezdzietnej parze, na skorzystanie z usług wynajętej kobiety  - najczęściej niewolnicy (w naszych czasach przybliżonym odpowiednikiem mogła by być surogatka). Zrodzone niemowlę, bezdzietni rodzice przyjmowali za swoje.
Jeśli natomiast mąż umierał bezpotomnie stosowano tzw. lewirat polegający na tym, że brat zmarłego męża poślubiał wdowę po nim. Dzieci zrodzone z tego związku uznawane były za potomstwo zmarłego męża, czyli były „adoptowane” pośmiertnie.
Inne przykłady to adopcja niemowlęcia znalezionego w koszyku przez córkę faraona, które nazwane zostaje Mojżesz (2 Księga Mojżesza 1.15-22) czy w końcu adopcja Jezusa, który został poczęty z Ducha Świętego (Ew. Mateusza 1.18), a następnie „adoptowany” i wychowany przez męża swojej matki Maryi - Józefa, który uznał Jezusa za swojego syna.
Wykładnia katolicka mówi, że Bóg „adoptuje” do swojej duchowej rodziny tych, którzy przyjmują Chrystusa za swojego Zbawiciela i sugeruje adopcję duchową dzieci nienarodzonych lub rozważenie adopcji naturalnej dziecka do naszej biologicznej rodziny.

Adopcja znana była również innym ludom żyjącym we wspólnotach plemiennych, które przysposabiały jeńców i więźniów wojennych, zwłaszcza płci męskiej. Gdy męski członek plemienia przyjmował jeńca, ten nabywał praw braterskich, gdy przysposabiała kobieta, nowy członek rodziny traktowany był na równi z jej rodzonymi dziećmi.
Gdy mężczyzna nie miał syna pierworodny wnuk (dziecko jego córki) mógł być wówczas przez niego przysposobiony i dzięki temu uznany za syna.

Adopcja ujęta w ramy prawne po raz pierwszy została wprowadzona w starożytnym Rzymie. W cesarstwie rzymskim adopcja miała na celu dobro osoby adoptującej, która najczęściej zabiegała w ten sposób o zapewnienie ciągłości rodu i prawo do piastowania wyższych urzędów, a także niższe podatki. Jej duża popularność w Rzymie  ograniczała skutki innego stosowanego prawa zezwalającego na pozbycie się niechcianego urodzonego dziecka przez porzucenie. Jeśli oddawano niechciane dziecko znajomym na wychowanie, stawali się oni formalnie lub nieformalnie rodzicami adopcyjnymi, a dziecko jako dorosłe mogło być niewolnikiem lub wyzwoleńcem - przyjmując nazwisko rodowe adoptującego.
Stosowane były dwie formy adopcji  formalnej:
 - pełna, kiedy następowało całkowite zerwanie związków między adoptowanym i jego naturalną rodziną, zaś adoptujący przejmowali pełnię władzy nad przysposobionym, a także cały jego majątek,
- niepełna, kiedy związki powstawały wyłącznie pomiędzy przysposabiającym i przysposobionym, który stawał się tym samym spadkobiercą swego przybranego ojca,
przy czym obie były nierozwiązywalne.

Nieco inaczej wyglądały sprawy adopcji w starożytnej Grecji, gdzie dopuszczalna była rozwiązywalność adopcji, a także utrzymywanie związku pomiędzy osobą adoptowaną i wyłącznie jej matką naturalną, w stosunku do której adoptowany zachowywał nadal zarówno prawa, jak i obowiązki. Rozwiązanie adopcji było możliwe za zgodą obydwu stron albo na żądanie przysposabiającego, jeśli adoptowany zaniedbywał obowiązki wobec niego i nowej rodziny.

W epoce feudalnej adopcja stała się zjawiskiem rzadszym, związanym głównie z kontraktami  majątkowymi i nie była ujęta w odrębne ramy prawne. Jednak rozwiązania takie zarezerwowane były dla środowiska możnowładców i szlachty.
Co zatem działo się z osieroconymi, porzuconymi czy samotnymi dziećmi nie należącymi do tej warstwy społecznej ?
Otóż, już w średniowieczu przyjmowano do rodzin dzieci, które służyły w gospodarstwie lub terminowały w warsztacie rzemieślniczym do pełnoletniości. Rzeczą normalną było, że rodziny brały na wychowanie osierocone dzieci krewnych.
Pozostałe stawały się wyrzutkami społecznymi, których przeważnie nikt nie chciał. Niemowlęta nierzadko topiono lub porzucano. Jeśli któreś przeżyło dołączało wkrótce do grup rzezimieszków, złoczyńców i żebraków nieczułe na los i krzywdę innych, bezlitosne w swych zamierzeniach, od kołyski zmuszone do samozaspokojenia swoich potrzeb.

Temu zjawisku starał się zaradzić już od VI w. kościół chrystusowy opiekując się żebrakami, sierotami oraz chorymi i w owych czasach, a praktycznie do XIX w. stanowiąc dla nich jedyną nadzieję.
W 1202 roku papież Innocenty III ufundował w Rzymie szpital Św. Ducha, który przeznaczony był dla porzuconych dzieci. Od tego czasu takie szpitale rozprzestrzeniły się po Europie.
Dziećmi zajmowały się siostry zakonne. Przy szpitalu znajdowało się specjalne miejsce do oddawania porzuconych dzieci (ruchome koło z dzwonkiem – odpowiednik dzisiejszego „okienka życia” ). Pobyt w szpitalu legalizował ich istnienie, otrzymywały chrzest i chrześcijańskie imiona, chodziły do szkoły, uczyły się zawodów.
Od XVI w. losem sierot zajmowały się również władze niektórych miast zakładając sierocińce.
                                                                                                          
Pierwsza nowożytna wzmianka o adopcji pojawiła się w Kodeksie Napoleona z 1804 r. i stosowana była tylko wobec osób dorosłych, gdy chodziło o sukcesję lub spadek.
Przełom w postrzeganiu i kształtowaniu losu osieroconych dzieci nastąpił w połowie XIX wieku, kiedy zaczęto odwoływać się do definicji adopcji, ktόra oznaczała „włączenie do rodziny osoby, nie będącej potomkiem i traktowanie jej jak własnego dziecka, przez nadanie jej przywilejόw i praw”.
Wraz z rozwojem ery industrialnej w XIX w. gwałtownie zaczęła wzrastać liczba sierot pochodzących z najbiedniejszych środowisk. Nie nastąpił jednak widoczny wzrost adopcji, gdyż uważano, że dzieci te nie nadają się do wychowywania w domach rodzin klasy średniej – co oczywiście było generalizowaniem sprawy, choć było w tym sporo racji. Zamiast tego tworzono instytucje charytatywne takie jak założone w 1853 r. w Nowym Jorku Towarzystwo Pomocy Dzieciom, które zajmowało się lokowaniem dzieci biedoty miejskiej w gospodarstwach wiejskich.
Kolejny przełom instytucji adopcji nastąpił na początku  XX w. Spadek liczby urodzeń, wydarzenia wojenne i konieczność zapewnienia opieki tysiącom sierot sprawił, że nagle adopcja zaczęła się rozpowszechniać w nowoczesnej formie, przestając być kontraktem majątkowym i prawnym.
Po II w.św.. zauważono, że w wielu przypadkach większy wpływ na wychowanie ma środowisko i kultura niż genetyczny determinizm. W latach piećdziesiątych John Bowlby, brytyjski psychoanalityk, twórca teorii przywiązania, opracował teorię mającą udowodnić fatalne skutki wczesnego pozbawienia dziecka indywidualnej opieki. Teoria ta znana jest obecnie jako zespół zaburzeń przywiązania (RAD).
W Polsce adopcja ujęta w ramy prawne zaczęła się upowszechnić od XIII w. Początkowo była to adopcja wewnątrz rodowa, a także adopcja braterska związana z dziedziczeniem wzajemnym po sobie wewnątrz stanu szlacheckiego i adopcja do herbu – nobilitacja, bez skutków majątkowych.
Od czasu rozbiorów obowiązywało prawo, w myśl którego adoptującymi nie mogły być osoby, które miały własne dzieci, poza przypadkiem przysposobienia własnego dziecka pozamałżeńskiego, jeśli naturalne potomstwo wyraziło na tą adopcję zgodę.
W ustawodawstwie międzywojennym dominowała tzw. umowna forma przysposobienia dająca sporą swobodę przy określaniu treści umowy adopcyjnej.

Po II w. św. inwestowano w duże państwowe domy dziecka, podlegające Ministerstwu Oświaty, likwidując jednocześnie wiele instytucji i stowarzyszeń społecznych z okresu przedwojennego.
Sytuacja uległa zmianie latach 60. XX w., kiedy to zaczęto tworzyć sieć ośrodków adopcyjno-opiekuńczych oraz wprowadzono instytucję rodzin zastępczych i domów rodzinnych. W dalszym ciągu jednak monopol na przeprowadzanie adopcji miało państwo.
Dopiero Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z roku 1993 i 1997 stworzyły możliwość powoływania niepublicznych ośrodków adopcyjno-opiekuńczych.
Obecnie w Polsce adoptować można w sposób nie rozwiązywalny wyłącznie dziecko, którego rodzice zmarli, zrzekli się władzy rodzicielskiej lub zostali jej pozbawieni.


Czy zatem tam, gdzie nie istniała instytucja adopcji takich adopcji nie było ?
Owszem były , ale były to przysposobienia mniej lub bardziej formalne zwykle związane z zachowaniem ciągłości rodu, sprawami majątkowymi, opiekuńczymi, potrzebą pozyskania tanich rąk do pracy. Los przysposobionego bywał różny i zależał od podejścia, intencji i zamierzeń wychowawczych przysposabiających oraz od przysposobionego - jego zdolności, predyspozycji, charakteru i przypadłości wrodzonych, a jak mógł on wyglądać można zobaczyć choćby w niektórych starszych filmach przygodowych takich jak: Oliver Twist czy Ania z Zielonego Wzgórza.


Tak jak początkiem XX w. i wcześniej szalę przeważało dobro adoptujących, tak teraz w sposób nienaturalny bo niemalże bezwzględny przeważa zdecydowanie „dobro dziecka” w ujęciu libertyńskim. W tym celu media urabiają tzw. opinię społeczną pod wprowadzenie prawa rodzinnego uniemożliwiającego wręcz wychowanie dzieci w tradycyjnych rodzinach.  Wykorzystują w tym celu, będące wyjątkami, drastyczne sytuacje występujące w kręgach rodzin patologicznych, strasząc eskalacją przemocy, "której trzeba przeciwdziałać ustawowo".
Tym sposobem niebawem rodzic będzie drżał, aby rozwydrzony „bachor” nie wpakował go do więzienia za „naruszenie jego praw”. Ta relacja - niewiele mogący rodzic, a niemal wszystko mogące dziecko - jawi się szczególnie czarno w przypadku dzieci adopcyjnych jako trudnych w wychowaniu.
http://www.apostol.pl/czytelnia/gluszek/wychowanie-a-prawa-dziecka


Tak jak wiele informacji medialnych o rozmaitych sprawach w dzisiejszych czasach tak i informacje o adopcji są po części matrixem, a więc rzeczywistością , o której wiemy niemal wszystko to co mamy wiedzieć, a nie wiemy tego co powinniśmy wiedzieć.

Przyszłym rodzicom zwykle serwuje się taki zespół naukowych „prawd”:
„Psycholodzy mówią, że adopcja jest bardzo długim i procesem, podczas którego obie strony uczą się rozumieć i kochać siebie nawzajem. Jest też aktem wielkiej odwagi ze strony ludzi, decydujących się na przyjęcie cudzego dziecka pod swój dach, jest deklaracją wytrwałości, gotowości do poświęceń i wyrzeczeń. Ale adopcja jest nie tylko dawaniem, jest również otrzymywaniem: miłości dziecka, któremu stworzono szansę życia w rodzinie”.
Natomiast na stronach niektórych ośrodków adopcyjnych jako podstawowe przyczyny samotności dziecka w rodzinie wymienia się:
- brak więzi emocjonalnej z rodzicami,
- autokratyzm (władczość) w wychowaniu,
- system kar i nagród.
Oto działania, którym winni są rodzice i wg współczesnej wykładni szkodzą nimi dziecku !??

W rzeczywistości w zdecydowanej większości przypadków za brak więzi nie odpowiadają rodzice, lecz są oni niejako jego ofiarami. Z kolei brak władczości czy systemu kar  i nagród to niejednokrotnie wymknięcie się spod kontroli życia rodziny, a w okresie dorastania zapanowanie małolatów nad rodzicami.
Ww. punkty są typowym przykładem lansowania tzw. wychowania bezstresowego jako panaceum na wszelkie dolegliwości w relacjach dzieci – rodzice.

Każdy problem, również problem adopcji dziecka musi być dobrze wyważony w swoim przedsięwzięciu. Dzieci te wymagają poświęcania im dużej ilości czasu oraz nieustannej kontroli i nadzoru, co wymaga sporych poświęceń.
Tak wiec, na jednej szali powinno wisieć dobro rodziców na drugiej dobro dziecka adoptowanego. Równowaga ta zależy od wielu czynników z których do ważniejszych należą: odpowiednia wiedza w odpowiednim czasie, roztropność, przezorność i wytrwałość kandydatów na rodziców – będące gwarantem jakości ich przyszłości, a przede wszystkim przyszłości po adopcyjnej.

Z uwagi na powyższe, pary niepłodne powinny wykorzystać przede wszystkim wszelkie możliwości, aby doczekać się własnego naturalnego potomka, a dopiero w razie ich nieskuteczności wziąć pod uwagę możliwość adopcji. Owi niezrealizowani rodzice żyją marzeniami o dziecku, ich płaty czołowe w mózgu odpowiadające m.in. za trzeźwą ocenę sytuacji zostają niemalże wyłączone. Niby posiadają informacje o zagrożeniach i trudnościach związanych szczególnie z dziećmi adopcyjnymi z kręgu patologicznego, ale oceniają przeszłość życzeniowo mimo, że w ośrodku adopcyjnym zapewne zostali poinformowani o najczęstszych wadach u takich dzieci związanych z uszkodzeniem mózgu, do których należą: Płodowy zespół alkoholowy (FASD), Zespół zaburzeń więzi (RAD) czy genetycznie uwarunkowane Antyspołeczne zaburzenia osobowości.
Tak naprawdę nie wiedzą oni jednak z jakimi problemami przyjdzie im się zmierzyć w przyszłości i o jakim natężeniu.
 Więcej o rozmaitych możliwościach poczęcia własnego dziecka, rodzajach adopcji i możliwościach poza adopcyjnych, schorzeniach FAS, RAD i innych oraz własnym przypadku adopcji przez autora można znaleźć w opracowaniu ”Nie podejmujcie pochopnej adopcji !” na stronie: www.lygian.pl

Zainicjowany tu temat dotyczy grupy dzieci adopcyjnych sprawiających spore problemy wychowawcze swoim rodzicom. Ich przyczyna to właśnie najczęściej zespoły chorobowe FAS i RAD, lub uwarunkowania genetyczne przypominające ww. choroby, a skutek – napiętnowani rodzice, którzy stosują „niewłaściwe” metody wychowawcze i „unieszczęśliwiają” dziecko !?

W tym miejscu dorzucę trwający obecnie epizod z historii moich dwóch adoptowanych córek w wieku lat 20 i 17. Młodsza posiada sporo objawów FAS - przy zupełnym braku anomalii fizycznych i RAD . Starsza ma ich mniej, zatem zachowania nieadekwatne i ich skutki powinny być łagodniejsze, ale wcale tak nie musi być co wykazała zaistniała następująca sytuacja.
Starsza córka naukę w szkole średniej wyjątkowo zintensyfikowała w ostatniej klasie (ku naszemu zaskoczeniu i przedwczesnej radości), tak aby koniecznie dostać się na studia poza domem …  i dostała się. Czy jej zaangażowanie w tym zakresie było podyktowane myśleniem perspektywicznym i chęcią zdobycia zawodu oraz  ułożenia sobie życia w przyszłości ?
Jak na razie wydaje się, że nie – co z resztą jest standardem u takich dzieci. Gdy tylko wyrwała się z domu niebawem okazało się , że pali, pije i często faszeruje się marihuaną w spelunach studenckich. W drodze zastosowanego przez nią szantażu musieliśmy zgodzić się na kontynuację studiów poza domem pod warunkiem zaliczania semestrów na bieżąco. Tylko stanowcza i zdecydowana reakcja oraz metoda szachowania tej wyjątkowo przebiegłej, ale ”krótkowzrocznej” osoby umożliwiła częściowe wytrącenie jej z wiru nieustannych imprez, w który wpadła. Skąd na te zbytki  pieniądze ? – nie od nas.
Młodsza córka , której przypadek opisałem w książce Nie podejmujcie pochopnej adopcji ! (link: www.lygian.pl) niecierpliwie czekała kiedy osiągnie wiek 18 lat. W jej mniemaniu, tak jak i starszej córki, przekroczenie tej granicy uprawnia do realizacji hasła „róbta co chceta”. Niemal wszystkie wysiłki wychowawcze nagle stają się bezowocne, górę bierze odziedziczona genetycznie osobowość i skutki schorzeń - głównie RAD i FAS.
Kwintesencja  przytoczonego fragmentarycznie przypadku kryje się w stwierdzeniu wypowiedzianym niedawno przez młodszą córkę: „W domu nie mogę być sobą”.
Cóż to znaczy ? - być sobą .
To znaczy osobą, która uparcie, niczym zaprogramowana, dąży do tego, aby…  stoczyć się !

Nie ma wpływu na to zjawisko żadna terapia rodzinna, którą szermują ochoczo psychologowie, ani rzekomy bunt młodzieńczy okresu dorastania, który normalnie jest zjawiskiem przejściowym, a nie pogłębiającym się wraz z wiekiem.
Jeśli podstawę aspołecznych zachowań stanowią zaburzenia osobowości - walka jest przegrana, a bezradnego rodzica, któremu nikt nie jest w stanie pomóc, przed całkowitym załamaniem może już chronić tylko modlitwa.

Czy więc unikać adopcji takich dzieci ?
Niekoniecznie. 
Jednak zanim podejmie się decyzję o adopcji trzeba wiedzieć z czym się mamy zmierzyć. 
Należy bezwzględnie uzyskać informacje o rodzinie takiego dziecka i środowisku z którego się wywodzi, a potem skupić uwagę na podstawowych zespołach chorobowych związanych z uszkodzeniami mózgu.
Wiadomo, że zespół zaburzeń więzi (RAD) związany jest z nieprawidłowymi procesami ukształtowania mózgu dotyczącymi postrzegania rzeczywistości dziecka osamotnionego (porzuconego) w wieku do 3 lat oraz, że te nieprawidłowości można w miarę skutecznie korygować tylko do 5 roku życia. A więc niezbędna jest jak najwcześniejsza adopcja.
Co z jednak z dziećmi w starszym wieku ?
Tu sprawa wydaje się być niemal przesądzona, jeśli jednak dziecko nie wykazuje równocześnie ewidentnych objawów (zwłaszcza fizycznych) związanych z płodowym zespołem alkoholowym (FAS) istnieje iskierka nadziei, gdyż jak wskazują badania, mózg człowieka może ulegać zmianom również w okresie późniejszym, jednak na zmiany te wpływają tylko wyjątkowe wydarzenia,  procesy wychowawcze i środowisko zwłaszcza szkolne, a ich skuteczna realizacja należy raczej do wyjątków.
Na korektę funkcjonowania umysłu mogą więc wpłynąć: wyjątkowo uduchowieni, pełni miłości, sprawiedliwi i zgrani, niemal mistyczni rodzice oraz poruszające wyjątkowo psychikę wydarzenia, obrazy, doznania powiązane z ukierunkowaniem duchowym tych przeżyć.
Aby powyższe realizować konieczny jest jeszcze spory zapas gotówki, czas i niesamowita determinacja oraz wytrwałość w dążeniu do wykształcenia w takim dziecku umiejętności wytyczania sobie celów i dążenia ku nim – czego nie potrafią, a niedobory w tej dziedzinie świadomie tuszują kamuflażem. 

Ci potencjalni rodzice adopcyjni, którzy mierzą wysoko, muszą  pamiętać o jeszcze jednej ważnej rzeczy, którą kierują się oświeceni władcy świata współczesnego i o której wiedziały m.in. dawne rody szlacheckie. Tylko właściwa korelacja genów przekazywana i umacniana przez odpowiednie mariaże może dać potomka, którego nie pochłonie bagno tego świata.
Oni więc szukając kandydata do adopcji powinni brać to ze wszech miar pod uwagę.


- Chciałbym, aby w komentarzach umieszczały swe wypowiedzi przede wszystkim osoby lub rodzice, którzy już zmierzyli się z problemem dziecka adopcyjnego, a zwłaszcza ci, których dzieci adopcyjne są już dorosłe oraz osoby prowadzące rodzinne domy dziecka
Jak radzili lub nie radzili sobie z problemami wychowawczymi, jakie metody stosowali zwłaszcza w okresie burzy rozwojowej ich dzieci, czy udało im się osiągnąć jakieś sukcesy wychowawcze, czy ponieśli porażki i czym one skutkują obecnie ?
- Komentarze mogą taż umieszczać osoby mające coś do powiedzenia w kwestii walki o prawa rodziców adopcyjnych osaczonych i dręczonych przez adoptowanych.
Niech będą one wskazówkami dla innych w rozwiązywaniu ich problemów adopcyjnych.

Kazimierz Flak